Yardo Hibernal

środa, 10 lipca 2013

Krywań 2494 m n.pm

Hej Krywaniu...tak się zaczyna większość ludowych pieśni i opowieści o tej górującej nad Liptowem narodowej górze naszych południowych sąsiadów Słowaków. O tym szczycie już tyle napisano że ja nic nowego nie wymyślę. Dlatego przejdę od razu do relacji z naszego zmagania się z tym kultowym miejscem w słowackich tatrach. O dziwo mimo krótkiego snu i trochę intensywnej nocy, bardzo sprawnie nam poszło poranne wstawanie. Szybkie i syte śniadanie smakowało wyśmienicie na świeżym powietrzu. Potem kawa, mycie ząbków i zwijamy nasz majdan do auta. Opuszczamy camping w Raczkowej Dolinie i ruszamy w kierunku Trzech Źródełek, skąd startujemy na szlak w kierunku Krywania.



Z tego co wyczytałem w różnych relacjach z wejścia tym szlakiem czeka nas kilkugodzinna monotonna wędrówka z dużym przewyższeniem. Na dodatek słonko przygrzewa a z nas dopiero teraz wychodzi pomału zmęczenie spowodowane krótką nocą. No ale cóż takie są uroki nocek campingowych i związanych z nimi słabościami dnia następnego. Zresztą nikt nas na siłę na szlak nie wyganiał, sprężamy się i idziemy w kierunku widocznego olbrzyma.


Z tą monotonnością na szlaku nie jest tak źle, huraganowy wiatr który jakiś czas temu spustoszył drzewostan w tym rejonie Tatr, przyniósł też korzyści odsłaniając widoki na wszystkie kierunki. Doskonale widać za plecami Tatry Niżne, z lewej strony pięknie się prezentują Tatry Zachodnie. Nie można się nudzić, trzeba fotki pstrykać i uwieczniać widoczki póki pogoda sprzyja.


I tak sobie stąpamy powoli zdobywając wysokość, wchodzimy w pasmo kosówki i na chwilę szczyt znika nam z widoku. Ale to tylko na chwilę, by po chwili znowu się pojawić, tyle tylko że spowity chmurami. Trochę nas niepokoją te chmurki, nie wróżą nic dobrego.Możliwy deszczyk aż tak bardzo nas nie martwi, bardziej się obawiamy braku widoków ze szczytu.


Na wypłaszczeniu przed Krywańskim Żlebem robimy sobie dłuższą przerwę. Liczymy że chmurki opuszczą grań Krywania. Przerwę wykorzystujemy na to co zawsze...kotleciki, kanapki, czekolada, pifko i obowiązkowa sesja foto na tle coraz to piękniejszych scenerii.




Pół godzinki nam wystarcza, decydujemy się iść dalej licząc że wiaterek rozgoni chmury z nad szczytu i będzie nam dane coś niecoś zobaczyć. Szybko docieramy do żlebu, to już koniec spacerku wygodną ścieżką. Teraz już jest potrzebna wzmożona uwaga i użycie rąk, szlak ostro pnie się w górę. Kluczymy pomiędzy skałkami i różnej wielkości głazami, niestety szlak w tej części nie jest zbyt oczywisty i każdy wchodzi na grań jak mu pasuje.


Jednak jakoś się nam udało, unikając spadających kamieni w całości docieramy na grań i pomalutku pniemy się w kierunku szczytu. Widoki mamy teraz bardziej rozległe na pozostałą część Tatr a przede wszystkim na tą bardziej zacną wysoką i błyszczące w dolinach jeziorka.



Zbliżamy się do szczytu. Tu już coraz ciężej, bardziej pionowo i osuwające się spod nóg kamienie, które nie ułatwiają wejścia. Ale jakoś dajemy radę i stajemy na szczycie. Mamy szczęście, chmurki opuściły szczyt i widoki mam naprawdę przednie.




Długo nie bawimy na szczycie, groźnie brzmiące grzmoty i nadciągające czarne chmury zmuszają nas do odwrotu. Droga w dół idzie nam o dziwo jakoś szybciej i łatwiej. Chyba nadciągająca burza nas bardziej mobilizuje.



Po pokonaniu żlebu kierujemy się na szlak biegnący w kierunku Szczyrbskiego Jeziora. Chcemy zrobić pętelkę i dotrzeć do parkingu w Trzech Źródełkach z drugiej strony. Cały czas uciekamy przed deszczem, który staje się coraz bardziej intensywny.


Szybkim tempem mijamy okolice Jamskiego jeziora i tutaj następuje deszczowy kataklizm, deszcz, grad i droga zmienia się w rwący potok. Nie wytrzymują tego nawet moje nówki nieprzemakalne buty, woda wlewa mi się górą przez cholewki. Teraz już nie schodzimy tylko spływamy w dół, zamiast wędrówki mamy namiastkę raftingu. Tak spływamy prawie do samego parkingu, może z kilometr przed przestaje padać ale dla nas to już żadna różnica. Na parkingu wskakujemy w co tylko suchego mamy. To już koniec udanego tatrzańskiego weekendu. Krywań pożegnał nas na mokro, chyba za bardzo na początku narzekaliśmy na słońce.
Link do albumu
https://picasaweb.google.com/112312179743284627330/Krywan?authuser=0&feat=directlink



6 komentarzy:

  1. No tak, jak na Giewoncie - na Krywaniu trzeba być chociaż raz w życiu :) Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak mówisz :) My mamy Giewont :) Słowacy Krywań :)

      Usuń
  2. Gratuluje zdobycia szczytu, ja w tym roku dwa razy przymierzałem się do Krywania już, ale za każdym razem coś stawało na drodze. Ale jak to mówią, do trzech razy sztuka ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Mi dopisało szczęście za pierwszym razem :)

      Usuń
  3. It's an remarkable post in support of all the internet people; they will take advantage from it I am sure.

    OdpowiedzUsuń
  4. The graphics in this game are pretty good overall.

    OdpowiedzUsuń