Yardo Hibernal

sobota, 23 listopada 2013

Hrobacza Łąka

Budzi mnie nieznośny dźwięk budzika w telefonie, a jest przecież niedziela i to 5.30 rano. Wstawanie w listopadowe poranki nie należy do najprzyjemniejszych, wychylam głowę spod ciepłej kołderki i zerkam w kierunku okna. Ciemność widzę...i szyby jakieś mokre, w głowie kołacze się myśl- " nie to nie jest pogoda żeby iść w góry, lepiej błogo poleżeć w przyjemnej pościeli ". Tak pół godziny walczę w łóżku z tą myślą, a jednak ponownie potrzeba wyjścia w góry wygrywa. Robimy z Renatą szybkie śniadanie i kawę, pakujemy do plecaków zrobione dzień wcześniej kanapki, słodycze i termosik z ciepłą herbatką. Jeszcze raz sprawdzamy czy mamy wszystko co potrzebne i gnamy na stację PKP. Tym razem Koleje Śląskie nie zawodzą i pociąg odjeżdża punktualnie w kierunku Bielska. Mamy cały przedział dla siebie, więc korzystamy z okazji żeby jeszcze trochę odespać krótką noc. Podróż szybko mija i po godzinie wysiadamy na dworcu kolejowym w Bielsku-Białej. Szczęście nam dopisuje bo akurat podjeżdża autobus linii nr. 11 do Straconki Leśniczówka, szybka przesiadka i jedziemy dalej. Wysiadamy na końcowym przystanku i od razu mamy pierwszy mały problem... planowaliśmy przejść czerwonym szlakiem ze Straconki na Hrobaczą Łąkę, ale tu ani śladu czerwonego szlaku, tylko zielony. Mapy oczywiście nie mamy, polegamy jedynie na naszej pamięci, dzień wcześniej studiowaliśmy mapę. Czerwony szlak gdzieś musi być, jak nie tu to dalej gdzieś na pewno jest. Idziemy drogą wzdłuż potoku, szukając jakiegoś mostka żeby dostać się na jego drugą stronę.



Szukanie przejścia nie trwa długo, zaraz po minięciu leśniczówki przez mostek przeprawiamy się na drugą stronę strumyka i zaczynamy na dziko bez szlaku podejście do góry. Mgły opadają i zaczyna się przez nie przebijać słońce. Jednak szczęście nam dopisuje, mimo że ranek tego nie zwiastował, robi się słonecznie.



Podejście jest dość strome i długie, słonko przygrzewa więc ściągamy nasze wierzchnie kurtki bo robi się nam gorąco. Dalej jednak nie wiemy gdzie ten czerwony szlak i na każdym rozstaju dróg na chybił trafił wybieramy ścieżkę, byle do góry. Nie narzekamy jednak zbytnio że szlaku nie ma, okolica urocza, nikogo oprócz nas, można w ciszy i spokoju delektować się późnojesienną przyrodą.




Jednak po godzinie z niepokojem zauważamy że nawet dzikie ścieżki gdzieś nikną w gęstwinie lasu, a podejście coraz bardziej strome, a drzewa i krzaki bardziej gęste.




Mimo tego postanawiamy spróbować przedrzeć się przez tą gęstwinę i podejść jeszcze wyżej. Liczymy na to że z grzbietu góry więcej zobaczymy a i może jakaś leśna droga się trafi.


No i opłacił się ten jeszcze jeden zryw i wysiłek żeby wyjść na grzbiet góry. Trafiamy na drogę przez którą przebiega szlak i to nie jeden, ale dwa. Nam jednak wystarcza jeden, ten czerwony. Teraz już wiemy że zmierzamy w dobrym kierunku. Po kilku minutach docieramy do rozdroża z rogaczem który informuje nas że jesteśmy na szczycie Gaiki 808 m n.p.m. Przed nami jeszcze godzinka marszu, ale nie śpieszymy się zbytnio, w pobliżu szczytu jest polana z której pięknie widać Babią Górę i "Piłę" Tatr. Robimy przerwę na fotopstryki.




Po tej fotosesji  ruszamy dalej w kierunku Przełęczy u Panienki. Zatrzymujemy się tutaj na chwilę by spojrzeć na kapliczkę ufundowaną prawie 130 lat temu przez nadleśniczego z Kóz.


Przed nami ostatni odcinek szlaku, teraz już w towarzystwie innych turystów, gdyż dochodzą tutaj inne popularne szlaki z pobliskich Kóz i Lipnika.


Na szlaku robi się coraz gęściej, sprzyjająca pogoda widać wygnała ludzi na spacery po lesie. Im bliżej szczytu tym więcej zwykłych spacerowiczów, turystów i rowerzystów. My w końcu też docieramy na zwieńczony żelaznym krzyżem szczyt Hrobaczej Łąki 828 m n.p.m. U podstawy krzyża znajduje się platforma widokowa, jednak na obecną chwilę nie spełnia ona swojej roli, gdyż młode drzewa wyrosły ponad nią i zasłaniają całą panoramę.



My schodzimy poniżej szczytu do schroniska, gdzie zamierzamy zrobić dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek przy gorącym kubku herbaty.


Rozsiadamy się przy wolnym stoliku i pałaszujemy przyniesione w plecaku dobroci. W środku dość gwarno, ale atmosfera całkiem przyjemna. Po posiłku zamawiamy jeszcze kawę, mamy spory zapas czasu, możemy się nacieszyć górami. Po godzince opuszczamy przytulne i ciepłe ściany schroniska i ruszamy dalej czerwonym szlakiem do Żarnówki Wielkiej skąd chcemy wrócić do Bielska autobusem.



Teraz mamy już z górki, zejście mija nam szybko i przyjemnie. Po nieco ponad godzinie dochodzimy do przystanku PKS i znowu mamy szczęście bo po chwili zjawia się autobus. Jednak opłacało się rano wstać i zaryzykować, pogoda się zmieniła na najlepszą jaka mogła być, a my wypoczęci i pełni górskiej energii wracamy do domu.
link do albumu
https://picasaweb.google.com/112312179743284627330/HrobaczaAka?authuser=0&feat=directlink

14 komentarzy:

  1. Świetne zdjęcia w fajnej relacji z moich ulubionych jesiennych Beskidów :) Tego właśnie mi było trzeba w taką pochmurną i deszczową niedzielę :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzednia niedziela jeszcze była złoto jesienna :) Mieliśmy szczęście :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Cudnie mieliście :) Najgorsze jest to, żeby się zmobilizować i rano wstać. Potem to już z górki ;)
    A oznaczenia szlaków w Beskidach często pozostawiają wiele do życzenia... Też nieraz zdarzało mi się gubić, a potem odnajdywać jakimś cudem szlak... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błąd był mój i trochę niedokładność mapy na internecie... ;) Mimo to szlaki Beskidu Małego są chyba najlepiej oznakowanym pasmem górskim w Polsce :)

      Usuń
  3. my wczoraj i dzisiaj też mieliśmy super pogode

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. każda pogoda jest dobra ;) byle nie lało... ;) a gdzie można obejrzeć Waszą wyprawę? Bo już co nieco o niej słyszałem ;)

      Usuń
  4. Sprawdziłem na mapie innego wydawnictwa i faktycznie czerwony szlak zaczyna się w rejonie kościoła :) ale przynajmniej poznałem alternatywne drogi dojścia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. O jaka ładna relacja:) Spacer był super! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Znane mi rejony z tegorocznego, zimowego przejścia bardzo podobną trasą. Ja niestety nie widziałem Tatr, jedynie Babią. Tzn widziałem, ale ledwo, ledwo, więc się nie liczy i muszę powtórzyć Tatry z Hrobaczej Łąki :-P

    OdpowiedzUsuń
  7. dziękuję, również pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo przyjemna relacja - świetnie się czyta i ogląda :) W Beskidzie Małym można odetchnąć. I jak pięknie na jesieni... Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Yardo jednak przyznasz, że warto było wysadzić łebek z pod kołderki pójść na Chroboczą. :)))
    Przynajmniej zdjecia to potwierdzają .:)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń