Kilka łyków zimnego złocistego napoju, jakieś słodycze , kanapki i ruszamy przez polanę w coraz bardziej przygrzewającym słonku. Polanę przemierzamy dość szybko, szlak wchodzi w las i coraz bardziej pnie się do góry, a nasza mała grupka zaczyna pękać, jedni wolniej inni szybciej zdobywają wysokość.
Widoki coraz bardziej rozległe, z lewej pojawia się masyw Giewontu z prawej zerwy Wielkiej Turni a za plecami nikt inny tylko Królowa Beskidów w towarzystwie Pilska. Jest naprawdę co podziwiać, pomimo coraz większego gorąca i męczącego podejścia pochłaniamy oczami i duszą to co nas otacza dookoła. Na ile pozwalają obiektywy naszych aparatów staramy się jak najwięcej z tego utrwalić.
Coraz częściej robimy krótkie przerwy na złapanie oddechu i uzupełnienie płynów, szlak biegnie w otwartym terenie a promienie słońca mocno nas przypiekają.
Docieramy na Przełęcz Pod Kopą Kondracką. Niestety nie jest to wymarzone miejsce dla lubiących samotność i spokój górskich włóczęgów. Tłumy ludzi oczekujących do wejścia na Giewont są przerażające. I nie pomogą tutaj piękne widoki roztaczające się z przełęczy, jest tu okropnie. Dlatego zatrzymujemy się tutaj tylko na chwilkę i ruszamy w kierunku Kopy Kondrackiej.
W tym kierunku na nasze szczęście udaje się zdecydowanie mniej turystów, więc możemy w spokoju delektować się widokami i poświęcić trochę więcej czasu na fotopstryki.
I tak docieramy na pierwszy dzisiaj z Czerwonych Wierchów- Kopa Kondracka zdobyta, wszyscy szczęśliwi schodzimy trochę poniżej szczytu gdzie urządzamy sobie mały piknik. Kolega prezentuje możliwości zabytkowej kuchenki na denaturat, świeża kawa dobrze nam robi, jest wyśmienita.
Tak popijając kawę i zajadając różne przysmaki wzdychamy w kierunku szczytów Tatr Wysokich, które stąd wydają się na wyciągnięcie ręki. Moją uwagę szczególnie przyciąga szczyt Świnicy i Krywania, ale to plany na inny raz. Jak na razie ruszamy w kierunku pierwszego dzisiaj szczytu przekraczającego wysokość 2000 m n.p.m. Drugi z Czerwonych Wierchów- Małołączniak 2069 m n.p.m to dla części naszej ekipy pierwszy dwutysięcznik w życiu. Oczywiście taki wyczyn trzeba uczcić, szampana nie mamy ale jakiś tam żubr się znajdzie. Czas na wspólne pamiątkowe fotki i gratulacje.
Po tych miłych i wzniosłych chwilach powoli zaczynami schodzić Czerwonym Grzbietem w kierunku Doliny Miętusiej. Tatry Wysokie zostawiamy za plecami, teraz towarzyszą nam widoki na grzbiety Tatr Zachodnich, w oddali na Beskidy, a wprawny obserwator zauważy nawet Pieniny.
Z każdym krokiem zbliżamy się do największej atrakcji na trasie dzisiejszej wycieczki. Kobylażowy Żleb to jedne z niewielu miejsce gdzie w polskiej części Tatr Zachodnich spotkamy się ze sztucznymi ułatwieniami w postaci łańcucha. Dla jednych to uciecha, dla drugich pewna dawka adrenaliny.
Mały zator na łańcuchu był, ale my szybko i sprawnie pokonujemy ten odcinek szlaku i przez Dolinę Miętusią kierujemy się do rozdroża na Przysłopie Miętusim. W drodze cały czas towarzyszą nam widoki na urwiste turnie pozostałych Czerwonych Wierchów- Ciemniak i Krzesanicę.
I tak po całodniowej wędrówce znowu zjawiamy się u wylotu Doliny Małej Łąki. Teraz jeszcze krótka przerwa na spałaszowanie resztek prowiantu ,zakupienie i spożycie chłodnych napojów a potem powrót do domu.
"Plan był taki że idziemy, a ile i gdzie zajdziemy to się zobaczy jak nam sił starczy." - kwintesencja wyrypy :) Fajne zdjęcie z Krywaniem w tle, reszta też fajna! Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWiesz Iza takie plany najlepiej wychodzą ;)
UsuńPozdrawiam :)
Bardzo udana wycieczka w doborowym towarzystwie. A pogoda Wam szczególne dopisała. :)
OdpowiedzUsuńTo fakt Kris :) Towarzystwo było przednie :)
UsuńPogoda bardzo dopisała, gratuluję również zdobycia pierwszego dwutysięcznika przez niektórych :-)
OdpowiedzUsuńArticle writing is also a excitement, if you know after that you can write otherwise it is complicated to write.
OdpowiedzUsuń