Przed nami pierwszy alpejski cel- szczyt Małej Majstrovki 2332 m n.p.m. Mimo że dopiero 6.00 rano jest już mocno ciepło i to nie tylko z powodu wysokiej temperatury powietrza, ale i z emocji, które się nam już udzielają na samym początku. Szlak od razu pnie się ostro w górę i daje w kość nie rozgrzanym mięśniom oraz nie rozprostowanym po całonocnej podróży kościom :-)
Nasza grupa szybko się rwie, podejście jest naprawdę ostre i na dodatek w bardzo sypkim szutrze. Trzeba non stop patrzeć pod nogi i zarazem przed siebie, bowiem z góry cały czas zlatują różnej wielkości kamienie strącane przez tych co są nad nami. Co kilka kroków robię przerwę na oddech, jeszcze nie jestem zaaklimatyzowany. Ale za to mam czas na podziwianie okolicznych szczytów, pokrytych częściowo chmurami co dodaje im grozy i potęgi.
Docieramy do pierwszej przełęczy, wszyscy padają na ziemię pochłaniając litry napojów i uzupełniając energię. Jest upalnie mimo lekko zachmurzonego nieba.
Trochę wypoczęci , pomału przyzwyczajeni do wysokości przystępujemy do ostatecznego podejścia na szczyt. Jest jeszcze gorzej niż było, drobne kamienie cały czas obsuwają się mi spod nóg. Teraz muszę pomagać sobie już rękoma, kijki na nic się nie przydają.
I tak chyba z dwie godziny, padam już z nóg ale jeszcze tylko kilka metrów i jestem. Pierwszy w życiu alpejski szczyt zdobyty. Rozkładam się na obszernym wierzchołku , podziwiam okoliczne góry i odpoczywam sycąc się widokami.
Po zejściu na parking kolejna, tym razem większa przerwa. Można zjeść w tutejszej chacie obiad i wypić zimne słoweńskie pifko. Ja kosztuję tutejsze owcze sery i browara, co mi w zupełności wystarcza :)
Grupa zeszła się cała i zdrowa, więc ruszamy na drugą część planowanej na ten dzień trasy, Teraz doliną w kierunku źródła najbardziej znanej słoweńskiej rzeki Soca.
I tu całkiem niespodziewanie zaczynają się problemy dla niektórych z naszej ekipy, bowiem żeby dojść do źródła rzeki trzeba pokonać kilkunastometrowy odcinek niewielkiej ferraty. A my nie mamy żadnego sprzętu asekuracyjnego. Kilka osób rezygnuje i zostaje na pifku. Ja łapię stalową linę w ręce i krok po kroku zmierzam do źródełka.
Samo źródełko żadna rewelacja, jedynie otoczenie piękne no i emocjonujące dojście. Jakby nie było pierwsza ferrata w życiu :)
Teraz cały czas wzdłuż koryta rzeki w otoczeniu potężnych ścian wapieni zmierzamy na umówione miejsce, gdzie czeka na nas autokar.
Rzeka z każdym kilometrem staje się szersza , bardziej rwąca a jej woda przybiera coraz bardziej barwę szmaragdu.
Na parkingu nad jej brzegami wsiadamy do oczekującego autokaru. Wykończeni długim pierwszym dniem z radością zasiadamy na wygodnych fotelach autobusu. Teraz czeka nas godzinna podróż doliną rzeki do miejscowości Bovec gdzie rozłożymy swój obóz na najbliższe dni. Gdy docieramy na miejsce powoli już zapada zmrok. Szybko rozstawiam namiot i udaję się jeszcze na nocny rekonesans w miasteczku. Pierwszy emocjonujący i pełen wrażeń dzień za mną.
Link do albumu
https://picasaweb.google.com/112312179743284627330/AlpyJulijskieDzienI?authuser=0&feat=directlink
Ale tam pięknie... Bardzo fajna relacja, samej mi się już od dawna marzą alpy Julijskie, może kiedyś się uda wybrać, dodatkową motywacją jest, że zaczęłam się uczyć słoweńskiego :) Czekam na opis kolejnych dni :)
OdpowiedzUsuńMnie też urzekła Słowenia :) Jest tam tyle możliwości atrakcyjnego spędzenia czasu... :) A język mają bardzo podobny z czeskim ;) przynajmniej mi się tak wydawało, bardzo dobrze mi szło porozumiewanie się z miejscowymi :)
UsuńJak pięknie. Alpy Julijskie... jedno z moich nowych marzeń :) Być może zainteresuje Cię kilka wpisów z bloga: http://gorskiemarszruty.blogspot.com/ - fajne relacje z Alp Julijskich, polecam :)
OdpowiedzUsuńI pozdrawiam serdecznie :)
Słowenia to nie takie dalekie marzenia... ;) Chętnie zaglądnę na ten blog :)
UsuńA mi to się marzy Triglav. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńJa sobie Triglava też nie odpuszczę przy następnej wizycie w Słowenii :)
UsuńŚwietna relacja, zazdroszczę pomimo tego wysiłku. Ja tylko przejeżdżałam przez Alpy wracając ze Słowenii i to wystarczyło abym zakochała się bezgranicznie. Jak dla mnie prawdziwa potęga. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńNastępnym razem koniecznie musisz się tam na kilka dni zatrzymać :) Naprawdę warto :)
UsuńFajnie jest zobaczyć znajome okolice, na cudzych zdjęciach :) Mojstrovka, była jedną z tych gór, które musieliśmy sobie odpuścić ze względu na brak czasu. Decydowaliśmy pomiędzy nią, a Prisojnikiem, który jednak wygrał rywalizację :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa Twoje fotki też obejrzałem ;) A wybór tras jest tak ogromny że faktycznie nie wiadomo na co się zdecydować :) My mieliśmy dokładny plan co i kiedy i tego się trzymaliśmy :)
UsuńKurcze, mam przewodnik po Alpach Julijskich już dobre 12 lat, ale jeszcze przyjdzie na niego pora. Taką mam nadzieję.
OdpowiedzUsuńKurcze, to najwyższa pora skorzystać z tego przewodnika ;) naprawdę warto :)
UsuńSuper relacja, gratulacje z zdobycia pierwszego szczytu w Alpach Julijskich i pierwszej ferraty ;)
OdpowiedzUsuńDzięki :) szczyt może nie z tych spektakularnych... ale od czegoś trzeba było zacząć ;)
UsuńYardo gratuluje.
OdpowiedzUsuńTakie wycieczki zawsze są bardzo ciekawie.Na ten temat nawet rozmawiałem z moim przyjacielem.On mi powiedział żebym przeczytał artykuł https://climb.pl/alpy-julijskie-skaliste-gory-i-nie-tylko/ .
OdpowiedzUsuń