Szybko uzupełniamy zapasy w miejscowym sklepie, na ochłodę zaliczamy również kilka łyków złocistego zimnego napoju z niedalekiego browaru w Żywcu i ruszamy na szlak. Już na samym początku czeka nas mozolne zdobywanie wysokości w drodze na Halę Radziechowską, gdzie planujemy pierwszy większy postój. Jednak wymagająca trasa i doskwierający upał szybko weryfikują nasze wcześniejsze plany, przerwy dla ochłody i uzupełnienia płynów powtarzamy z dużą częstotliwością.
Po dojściu na halę ukazują se nam pierwsze w dniu dzisiejszym rozległe widoki na wschodnią część Beskidu Żywieckiego, wprawne oko może nawet dostrzec charakterystyczne wierzchołki Małej Fatry wyłaniające się zza beskidzkich szczytów.
Po kolejnym odpoczynku ruszamy dalej w palącym coraz bardziej słońcu. Na choćby mały skrawek cienia nie mamy co liczyć, gdyż huraganowy wiatr jaki nawiedził te okolice przed kilku laty, pozbawił całkowicie grzbietowe partie tych gór drzewostanu. W zamian za to jednak możemy podziwiać rozległe panoramy we wszystkich kierunkach.
My podążamy niezmordowanie przez Magurę Radziechowską w kierunku Magury Wiślańskiej, gdzie znajduje się główny węzeł szlaków, prowadzących Na Baranią Górę i na Skrzyczne czyli dwa najwyższe szczyty tego pasma. Po drodze urządzamy sobie kolejną przerwę przy urokliwych skałkach, jest czas na uzupełnienie energii i kilka fotek.
Stąd już widać cel naszej dzisiejszej eskapady, przed nami ostatni odcinek podejście z Magury Wiślańskiej na szczyt Baraniej Góry z charakterystyczną wieżą widokową. Cały czas towarzyszy nam obraz zniszczeń jakich dokonał huraganowy wiatr. Robi to na nas ogromne wrażenie, można się tylko domyślać z jaką ogromną siłą szalał tutaj ten żywioł i uświadamia nas jak jesteśmy bezsilni i mali wobec niszczącej potęgi przyrody.
I wreszcie jesteśmy! Po kilku godzinach wyczerpującej wędrówki w ukropie docieramy na szczyt. O dziwo dzieci nabrały jakby większej energii i od razu wdrapują się na wieżę widokową, reszta pada na skrawku zacienionego miejsca i oddaje się smakowi ostatków napoju z pianą. Nie jest to zbyt chłodny napój po tylu godzinach noszenia, ale nikt sobie w tej chwili nie zawraca tym głowy. Odpoczywamy i delektujemy się tym co mamy i co widzimy.
Teraz pozostało nam jeszcze tylko zejście do schroniska na Przełęczy Przysłop gdzie mamy zarezerwowane noclegi i zaplanowane ognisko. Już nie śpiesząc się każdy swoim tempem podąża w dół podmokłą i zacienioną drzewami ścieżką. Po godzinie meldujemy się wszyscy na tarasie schroniska, załatwiamy formalności zamawiamy zimne napoje i szykujemy się na wieczór przy ognisku.
Samo schronisko nie robi na nas niestety dobrego wrażenia, przypomina raczej jeden z podupadających bloków w jakieś slamsowej dzielnicy, a nie górską chatę z klimatem. I pomimo że obsługa jest bardzo miła i bardzo się stara nic nie jest w stanie zatrzeć wrażenia jakie na nas robią brudne pokoje z sypiącym się tynkiem z sufitu i nieczynne łazienki i toalety w pokojach. Jedynie co do samej jadalni nie można mieć większych zastrzeżeń. My jednak przenosimy się na zewnątrz i rozpalamy ognisko, nabijamy kiełbaski na patyki i zaczynamy nocną biesiadę. W międzyczasie nasze grono powiększa się o kilku znajomych górołazów , którzy przybyli do nas od strony Wisły. Gawędzimy, pieczemy...
Rano pobudka skoro świt, jak na tak długą nocną biesiadę o dziwo wszyscy około 8 rano już na nogach. Szykujemy śniadanie ogarniamy się i przygotowujemy do dalszej wędrówki. Przed nami kilka godzin na szlaku żeby zamknąć wczoraj rozpoczętą pętlę w Węgierskiej Górce.
Szybko szykujemy śniadanko, uzupełniamy napoje w bufecie schroniska i ogarniamy się. Musimy powtórzyć trochę wczorajszej trasy, by wejść na czarny szlak prowadzący do Fajkówki. Zatem ruszamy w nieco większym gronie przez spustoszałe grzbiety gór, na których tylko pozostały korzenie wyrwanych drzew a słonko nadal coraz bardziej przygrzewa.
Po kilku godzinach docieramy do przysiółka Fajkówka, tutaj w cieniu wielkiego drzewa i chłodzie wody z wydajnego źródełka robimy ostatnią dużą przerwę, zjadamy pozostałe zapasy, uzupełniamy wodę i zielonym szlakiem ruszamy w stronę Węgierskiej Górki.
Wczesnym popołudniem docieramy wreszcie do brzegów Soły w Ciścu, teraz jeszcze tylko na drugą stronę mostu i jesteśmy na miejscu. Dzieci ochoczo rzucają się w chłodny nurt rzeki, my ochoczo oddajemy się smakowi chłodnego jasnego. Teraz do czasu odjazdu naszego pociągu możemy się oddać lenistwu i dać odpocząć naszym nogą. Weekend dobiega końca, wypociliśmy mnóstwo wody z naszych organizmów, upał nam dał mocno w kość, ale chyba warto było, nikt zbytnio nie narzekał wszyscy wracają uśmiechnięci.
link do albumu
https://picasaweb.google.com/112312179743284627330/BaraniaGora?authuser=0&feat=directlink
I to jest najważniejsze, że wszyscy uśmiechnięci. ")
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
Kiedyś byłem bardzo blisko Baraniej...
OdpowiedzUsuńSkrzyczne jeszcze odwiedziłem, ale była tak nędzna pogoda, że Baranią odpuściłem. :-(
Może kiedyś wrócę w tamte rejony. :-)